„Ja jednak wiedziałem już wtedy, że nie chcę kolejnego dziecka. Nie byłem pewien, czy już nigdy, czy tylko przez pewien czas. Trochę się ostatnio gubiłem w tym, o co mi chodzi. Żeby było jasne – nie chodziło o inną kobietę. Chociaż… Od jakiegoś czasu flirtowałem z Gabrysią, koleżanką z pracy".
Rozwód z własną matką Joanna Moorhead. 9 sierpnia 2012, 08:52 zdecydowała się na krok, który wydawał się jej w tych okolicznościach najzdrowszy: wzięła "rozwód".
Tłumaczenia w kontekście hasła "Kochałem się" z polskiego na niemiecki od Reverso Context: Kochałem się z twoją żoną w drugim pokoju. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate
Ślub z własną matką? Z koleżanką matki albo matką koleżanki można jeszcze przełknąć, patrz obecny prezydent Francji. Poznał swoją żonę, kolegując się w szkole z jej córką.
Ma własną firmę, jest dyrektorem albo prawnikiem… Relacje syna z matką ustalają jego sformatowanie w relacjach z kobietami na resztę życia. Ona jest pierwszym, najważniejszym wzorcem kobiecości. Tego, jak się zachowuje, jak się wyraża, jakie ma emocje i jaką ma instrukcję obsługi.
Konflikt, w którym tkwi człowiek z kompleksem Edypa, może ujawniać się pod postacią snów, w których syn uprawia seks z własną matką. Tego rodzaju wizje prowadzą do ogromnych wyrzutów sumienia, poczucia winy i lęków.
.
Drodzy Bracia i Siostry! Wiele razy dane nam było widzieć matkę z małym dzieckiem. Matkę, która karmi, przewija, uczy chodzić, prowadzi za rękę i chroni dziecko przed niebezpieczeństwem. Czasem jednak dziecko wyrywa się z bezpiecznych rąk matki i biegnie przed siebie, ucieka. Kiedy jednak zauważy niebezpieczeństwo, to zawsze chroni się tam, gdzie czuje się bezpieczne, czyli w ramiona matki. Słowo Boże, które słyszymy w dzisiejsze święto łączy w sobie nieposłuszeństwo pierwszych ludzi w Ogrodzie Eden (por. Rdz 3, i posłuszeństwo Maryi aż po krzyż. Łączy zapowiedź daną przez Boga po nieposłuszeństwie człowieka i realizacje planów zbawienia poprzez posłuszeństwo Maryi, Jej wypowiedziane „tak”. Słowo Boże łączy nie słuchanie słów Boga, które pierwszych ludzi doprowadziło do tragedii grzechu pierworodnego oraz posłuszeństwo słowom Jezusa, jakie widać u Jego uczniów, kiedy wraz z Maryją trwają na modlitwie w Wieczerniku, oczekując obietnicy Ducha Świętego (por. Dz 1,12-14). Wreszcie to Słowo łączy ze sobą rozmowę Boga, która odbywa On z człowiekiem: pierwszymi ludźmi, którzy chcą zrzucić odpowiedzialność za swój własny grzech na drugą osobę i testament z wysokości Chrystusowego Krzyża, który zostaje natychmiast przyjęty i zrealizowany przez Maryję i Umiłowanego Ucznia, Jana (por. J 19,25-27). Drodzy Bracia i Siostry! Maryja przez zgodę na Boży plan zbawienia stałą się Matką Syna Bożego, a ofiarowana wszystkim uczniom Jezusa z wysokości krzyża i modląca się z uczniami w Wieczerniku o dar Ducha Świętego, stałą się prawdziwie Matką rodzącego się Kościoła. To, co zrobił Jezus, z wysokości krzyża świadczy o Jego miłości zarówno do Matki – Maryi, jak i Ucznia – Jana. Jednak obecność Maryi u stóp Chrystusowego krzyża to nie tylko kwestia fizycznej obecności, ale znak pełnego zaangażowania się w dzieło zbawienia, dzieło Bożego Syna. Jezus, który na drzewie krzyża doprowadził swoją ofiarę do końca, ofiaruje Maryi za syna swojego Umiłowanego Ucznia, a wraz z nim wszystkich swoich naśladowców. Ten moment przekazania Maryi uczniowi, to chwila Jej „konsekracji” na Matkę Kościoła. Nabiera to dla nas szczególnego znaczenia, kiedy w naszej parafii czekamy na poświęcenie naszego parafialnego kościoła. Ona tu jest stale obecna poprzez Jej wizerunki, obecne w bocznym ołtarzu naszej świątyni. Drodzy Bracia i Siostry! Maryja, jako Matka Kościoła, rodzi w uczniach Jezusa Chrystusa życie Boże, życie Jego łaski. Jezus, wiedząc czym jest matczyna miłość i jak jest człowiekowi potrzebna do prawidłowego rozwoju, daje uczniom swoją Matkę za ich Matkę. Jezus pragnął, by przez ten gest przekazania Maryi, w życiu duchowym Jego uczniów ta miłość była rzeczywiście obecna. By Maryja mogła wychowywać swoje dzieci do posłuszeństwa Bogu, do jedności z Jezusem Chrystusem i miłości wobec drugiego człowieka: braci i sióstr, także stworzonych na obraz i podobieństwo Boże. Jezus zaleca nam, swoim uczniom, z wysokości krzyża, abyśmy wobec Maryi zachowywali się jak wobec Matki czyli odwzajemniali Jej miłość wobec nas. Nie chodzi tu jednak o jakąś tam miłość, ale Jezus niejako mówi nam wprost: „Kochaj Ją tak, jak Ja Ją kochałem i kocham”. Tak właśnie rodzi się u stóp Chrystusowego krzyża, początek kultu maryjnego we wspólnocie wiary, wspólnocie Kościoła. Kiedy słyszymy słowa Ewangelii: „I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie”, to widzimy że Umiłowany Uczeń natychmiast wypełnia testament Jezusa z krzyża, wypełnia Jego wolę zabierając Maryję do siebie, swoich codziennych spraw. Właśnie na mocy tego testamentu Jezusa, w naszym życiu, życiu uczniów Jezusa, tej obecności Maryi w naszej wierze nie może zabraknąć. Prawdę tę odkrył nawet ateista Ludwik Feuerbach, który obserwując z boku chrześcijaństwo, w swoim dziele „O istocie chrześcijaństwa” napisał: „Gdzie topnieje wiara w Matkę Bożą, tam również topnieje wiara w Syna Bożego i w Boga Ojca”. Drodzy Bracia i Siostry! Kiedy dziś przeżywamy święto Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła, danej nam uczniom Chrystusa z wysokości krzyża, trzeba zapytać samych siebie o to czy potrafię Maryję zabierać natychmiast do swoich spraw i jak godnie przyjąć Maryję do siebie, do swojego życia. Dziś Ewangelista Jan mówi nam, że uczeń natychmiast „wziął” Maryję. Tego greckiego słowa „ελαβεν” (czyt. elaben), kiedy św. Jan używa w odniesieniu do Jezusa, to chce wskazać Jego przyjęcie w zaufaniu i wierze, co oznacza zbudowanie na Nim całego swojego życia. W tym wypadku jeden jedyny raz słowo to użyte jest w odniesieniu do Maryi, by jak Jezusa również i Ją przyjąć w postawie zaufania i wiary do swojego domu i na Jej postawie służy Jezusowi budować swoje życie. Dziś trzeba nam zatem coraz bardziej docenić dar, który dał nam Jezus Chrystus z wysokości krzyża, gdy dał nam swoją Matkę za naszą Matkę, „konsekrując” Ją na Matkę Kościoła, wspólnoty wiary, która gromadzi się wokół Chrystusowego krzyża. Amen.
Męża mojej byłej żony i ojczyma Zosi widziałem tylko dwa razy. Raz na komunii córki i na rozdaniu świadectw, gdy skończyła podstawówkę. Kiedy więc tamtego dnia zadzwonił o 5 rano, wiedziałem że, coś się stało. – Zosia? Boże… – Nie. Zosi nic nie jest. To Basia. Miała wypadek. Nie żyje… – Radek zaczął płakać. – Przepraszam. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. Zadzwonię potem. Radek rozłączył się. Usiadłem na łóżku. Basia. Jak to możliwe? Zawsze wesoła, pełna życia… Na swój sposób ciągle ją kochałem. Cały ten czas. Nawet wtedy, kiedy miałem kochanki. Wiedziałem, że ją ranię, ale nie umiałem się powstrzymać. Basia wyrzuciła mnie z domu, gdy Zosia miała trzy lata. Z Radkiem związała się dwa lata później. I wyprowadziła się z Basią z Wrocławia do Wałbrzycha. Na początku starałem się mieć z córką kontakt. Zabierałem ją do siebie w co drugi weekend, w wakacje. Ale potem zamieszkała ze mną Ilona. Zosia ją denerwowała. Zacząłem spotykać się z córką tylko na kilka godzin. Kino, lody, plac zabaw. Potem Ilona się wyprowadziła, ale Basia uznała, że skoro wcześniej nie chciałem zabierać córki na weekendy, to i teraz nie muszę. W sumie tak mi było wygodniej, więc poawanturowałem się tylko dla zasady. Przez ostatnich kilka lat widywałem Zosię tylko w wakacje, i to przez kilka dni, może tydzień. Na resztę czasu wysyłałem ją na luksusowe obozy albo wczasy z moją mamą. Jak w jej szkole zorganizowali potańcówkę dla córek i ojców – zaprosiła na nią Radka. Zabolało. I chociaż przy mnie bardzo się pilnowała i mówiła o ojczymie „Radek”, wiedziałem, że na co dzień zwraca się do niego „tato”. Do mnie zawsze po imieniu albo żartem „ojciec”. Ale wiedziałem, że sam jestem sobie winien. Tak naprawdę, to byłem mu wdzięczny. Że się tak dobrze opiekuje moją córką. Razem z Basią stworzyli jej wspaniały dom. Rodzinę. Coś, do czego ja się nie nadawałem. A teraz Basi już nie ma. Zosia nie ma matki. Boże. Radek zadzwonił znowu dwa dni później. – Cześć. Pogrzeb Basi będzie w środę. A po nim Zosia zamieszka u ciebie. Jesteś teraz jej jedynym opiekunem prawnym. Dopiero wtedy do mnie dotarło, co oznacza śmierć Basi w moich relacjach z córką. To ja będę teraz za nią odpowiadał. To ode mnie będzie zależało, na jakiego wyrośnie człowieka… Ja nie dam rady. Spieprzę jej życie… Tęskniła za Radkiem; tak naprawdę on był jej ojcem Na pogrzebie trzymałem się z tyłu. Nie chciałem, żeby rodzice Basi i Radek widzieli moje łzy. Pomyśleliby, że to na pokaz. Sam nie bardzo rozumiałem swoje uczucia do byłej żony. Gdy kolejka składających kondolencje się skończyła, podszedłem do córki. Na mój widok wyswobodziła się z objęć Radka. – Jesteś tu. Myślałam, że nie przyjdziesz – Zosia przytuliła się do mnie. – Ja nie wiem, jak mam bez niej żyć – zaczęła płakać. Głaskałem ją po głowie i próbowałem uspokoić. Napotkałem wzrok Radka. Skinęliśmy sobie głowami. Widziałem, że cierpi. Miał do tego dużo większe prawo niż ja. Zosia wprowadziła się do mnie dwa tygodnie później, gdy skończył się rok szkolny. Tak się umówiłem z Radkiem. Uprzątnąłem dla niej mój gabinet. Wstawiłem nowe łóżko, szafę. Przez pierwsze dni Zosia prawie nie wychodziła z pokoju. Nic nie mówiła. Próbowałem z nią rozmawiać, ale ona tylko odwracała się plecami do mnie. Słyszałem, że w nocy płacze. Nie wiedziałem, jak jej pomóc. W końcu zadzwoniłem do Radka. – Ona cię potrzebuje. Przyjedź. Nie chce ze mną rozmawiać. Ja nie wiem, co robić. Proszę. Ledwo wszedł, Zosia rzuciła mu się na szyję. – Tato! Dlaczego nie mogę być z tobą? Ja tęsknię za mamą i za tobą. Ja tu nikogo nie znam. Ja chcę do domu… Proszę. Poszedłem na spacer. Gdy wróciłem, siedzieli w kuchni i jedli zupę. – Słuchaj, Jacek – odezwał się Radek. – Może byś się zgodził, żeby Zosia jeszcze przez chwilę pomieszkała ze mną. W Wałbrzychu ma koleżanki, kolegów. Będzie jej łatwiej. Tu nie zna nikogo. Tylko na jakiś czas… Ale to twoja decyzja. Zrozumiem, jak się nie zgodzisz. Wiedziałem, że tak będzie lepiej. Ale nie chciałem, żeby moja córka pomyślała, że tak łatwo z niej rezygnuję. – Radek, no nie wiem. Zosia musi zacząć się przyzwyczajać, że tu jest teraz jest dom… – Jacek. Proszę cię. To wszystko to za dużo dla mnie naraz… Tylko do końca wakacji. Proszę – do rozmowy włączyła się Zosia. Zgodziłem się. Pod warunkiem że w sierpniu pojedziemy razem do Chorwacji, tak jak planowaliśmy. Obiecałem sobie, że będę jeździć do Zosi co tydzień. Ale nie zawsze dawałem radę. W lipcu udało nam się spotkać tylko dwa razy. Nie wiedziałem, o czym z nią rozmawiać. Na pytania odpowiadała monosylabami. A tuż przed wyjazdem do Chorwacji Zosia zaproponowała: – Jacek… Wiesz, mam taki pomysł. Może Radek pojedzie z nami? On za siebie zapłaci, ale wiesz, Radek jest bardzo smutny. I zmęczony. Powinien gdzieś pojechać, odpocząć. Jak go poproszę, to się zgodzi. Dla mnie. Nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć. To dość osobliwy pomysł, żebym spędzał wakacje z wdowcem po mojej eksżonie. Ale z drugiej strony – on miał z Zosią dużo lepszy kontakt niż ja. Może przy nim będzie mi łatwiej poznać moją córkę – tak pomyślałem. Pomimo okoliczności to był całkiem przyjemny wyjazd. Wynajęliśmy żaglówkę. Pływaliśmy od wyspy do wyspy. Po raz pierwszy od pogrzebu widziałem, jak Zosia się śmieje. Kilka razy wreszcie naprawdę porozmawialiśmy. O Basi, o tym jak się poznaliśmy, o jej narodzinach, jak się bawiliśmy razem, gdy była malutka. Zosia opowiadała mi o swojej szkole, przyjaciołach, o Radku. Gdy tego słuchałem i widziałem ich razem, stawało się dla mnie jasne, że takiej relacji z moją córką już miał nie będę. Na to jest już za późno. Zaczęło też do mnie docierać, że zabranie Zosi z jedynego domu, jaki zna, z jej miasta, od jej taty – to będzie kolejna zła decyzja. Że kolejny raz zrobię mojej córce krzywdę. Jednocześnie wiedziałem, że nigdy sobie nie wybaczę, jeśli nie spróbuję zbudować z Zosią jakiejś relacji. Nie zastąpię Radka, ale może mogę jeszcze stać się kimś ważnym w jej życiu? Ostatniego dnia naszego urlopu zaproponowałem Radkowi pójście na piwo. – Musimy porozmawiać – wyjaśniłem. Radek zgodził się, choć patrzył na mnie podejrzliwie. Chyba się bał, że jestem zazdrosny i powiem mu, że ma zerwać kontakt z Zosią. Wypiliśmy w milczeniu po kuflu… – Radek. Przez te dwa tygodnie zrozumiałem, jak blisko jesteś z Zosią. Prawdę mówiąc, ona jest o wiele bardziej twoją córką niż moją. I wiem, że zawaliłem. Na całej linii. Z drugiej strony, wreszcie ją lepiej poznałem. I wiem, że to będzie moja strata, jeżeli nie spróbuję się do niej zbliżyć. I wpadłem na taki szalony pomysł. Przeprowadzę się do Wałbrzycha. Znajdę mieszkanie gdzieś blisko ciebie. W moim zawodzie znajdę pracę wszędzie. Zosia nie będzie musiała niczego zmieniać. Zostawiać ciebie i przyjaciół. A gdzie będzie mieszkać? Proponuję, żeby to ona zdecydowała. Zrozumiem, jak wybierze ciebie. Nie będę jej do niczego zmuszać. Jeżeli tylko będę mógł ją widywać… Radek schylił głowę. Wiem, że próbował ukryć łzy. Odetchnął głęboko. – Jacek, ty mówisz poważnie? Bo jak tak, to powiem ci szczerze. Jeśli zrobisz tak, jak mówisz, to to będzie najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłeś dla Zosi. Ona to doceni. – Jesteś pewien? Bo martwi mnie tylko, że uzna, że po raz kolejny ją odrzucam. I uciekam od odpowiedzialności. – Nie doceniasz jej. To naprawdę mądra i wrażliwa dziewczyna. Zrozumie. Obiecuję. Bardzo ci dziękuję. To wspaniały pomysł. Zobaczysz, nie pożałujesz tej decyzji. Na pewno. Gdy przedstawiliśmy pomysł Zosi, zobaczyłem, co oznacza u niej prawdziwa radość. Wyściskała mnie, wycałowała, a potem do wieczora podskakiwała i podśpiewywała pod nosem. – Wiesz, Jacek, ja ci pomogę znaleźć mieszkanie. Po drugiej stronie parku jest takie fajne nowe osiedle. Spacerkiem do nas 10 minut. Do mojej szkoły – ze trzy. Będę wpadać po szkole na obiad, bo akurat gotujesz lepiej niż Radek – trajkotała uszczęśliwiona. Po wakacjach Zosia poszła do swojego starego gimnazjum. Do stycznia udało mi się sprzedać mieszkanie we Wrocławiu. W Wałbrzychu kupiłem trzypokojowe mieszkanie w apartamentowcu z basenem i siłownią. Na tym osiedlu, o którym mówiła Zosia. Kartę wstępu załatwiłem i dla Zosi, i dla Radka. Bardzo się ucieszyli. Wiosną znalazłem pracę. Z taką samą pensją, jaką miałem we Wrocławiu. I z lepszymi warunkami, bo pracodawca nie miał nic przeciwko temu, żebym dwa razy w tygodniu pracował z domu. W te dni Zosia po szkole wpada na obiad. Odrabia u mnie lekcje, korzysta z basenu. W weekendy czasem u mnie nocuje. Wtedy Radek wpada na obiad. – Jesteśmy taką nowoczesną rodziną – żartuje Zosia, gdy w trojkę jedziemy na wycieczkę albo idziemy do kina. – Dwóch tatusiów i córka. Jacek, 44 lata Czytaj także: „Byłam wściekła, kiedy moje emerytalne marzenia zamieniły się w niańczenie wnuków na pełen etat” „Koleżanka zapłaciła mi bajońską sumę, żebym zaszła w ciążę z jej mężem i urodziła im dziecko, ale nie przewidziała jednego...” „Nauczyciele na zdalnym nauczaniu przerzucili CAŁĄ robotę na rodziców. Niczego nie tłumaczyli, tylko wysyłali zadania. Zajmowało mi to cały dzień”
Skłamałeś żeby uniknąć spotkania z własną matką? Jeżeli to żołądkowo- it's gastrointestinal… You lied to avoid seeing your own pójście na konferencję medyczną z własną matką to marzenie każdego going to a medical conference with your mom is just every teenager's powinno to być trudne jak sądzę prowadzenie rozmowy z własną to żołądkowo- jelitowe… Skłamałeś żeby uniknąć spotkania z własną matką?If it's gastrointestinal… You lied to avoid seeing your own mom?Skłamałeś żeby uniknąć Jeżeli to żołądkowo- jelitowe… spotkania z własną matką?If it's gastrointestinal… You lied to avoid seeing your own mom?Jeśli nie chcesz rozmawiać z własną matką po prostu unikaj mnie jak to zwykle robisz.
Dni przed Wielkanocą to czas porządków. Wietrzenie pościeli, trzepanie dywanów, mycie okien, pastowanie podłóg, usuwanie niepotrzebnych rupieci, starych ubrań. Syn mieszka za granicą. Jednak na Wielkanoc przyjeżdża zawsze do matki. Boże Narodzenie spędza z rodziną żony w drugiej ojczyźnie. Dwa razy matka była u niego. Źle się tam czuła. Obco i nieswojo, mimo dowodów serdeczności ze strony synowej i uciechy z dwojga wnucząt, bliźniąt Małgosi i Huberta, którego nazywa czule Hubciem. Nie chce tam więcej jeździć. Więc syn przyjeżdża do matki. Zjawia się dzień przed Wielką Sobotą i od razu zabiera się do pomocy w świątecznym sprzątaniu, choć ona już wypastowała podłogi, wymyła szyby, słowem zrobiła wszystko co trzeba. – Zobaczymy – powiada syn i zakasuje rękawy. Nawet chwili nie odsapnie po podróży. Otwiera szafę, przegląda stare ubrania. Wysuwa szuflady w komodzie. Przekłada kapy, poszwy, powłoczki na poduszki, prześcieradła. Dużo rzeczy odkłada na bok. Nie przepuścił wciśniętym na wieszakach w kącie obszernej, dwudrzwiowej szafy garniturom po świętej pamięci jej mężu, jego ojcu. – Po co to? – zapytał. – Tylko siedlisko moli! Patrzyła z bólem serca jak zwija ubrania i pakuje do niebieskiego foliowego worka. Zawczasu, w sklepie chemicznym, zakupił kilkanaście tych worków. Przetrzebił znacznie garderobę w szafie, jej sukienek też nie oszczędzał. Nadal buszował. Serwetki z kordonka, narzuty i firanki przeglądał pod światło. – Przecież mama tego nie używa! W ostatniej szufladzie odkrył własne ubranka z dzieciństwa. Rajtuzy, krótkie letnie spodenki, czapeczki z włóczki i rękawice. Sama robiła na drutach; wyprawiała go wtedy na zimowe kolonie do Rabki. – Tyle lat mama to trzymała – wyraził zdziwienie. Bez wahania przeznaczył do usunięcia. – Przecież to pamiątka – odezwała się słabym głosem. Nie słuchał jej wcale. Myszkował wszędzie. Taki zapamiętały. Przeszli do kuchni. Kucnął i zajrzał do schowka pod zlewem. Wielka patelnia do smażenia śliwek na powidła, wypalona. Durszlak dziurawy. Czerwony garnek miał poobtłukiwaną emalię, rdzę na dnie. Tak uznał. Sprawdził elektryczny czajnik i sokowirówkę. Działały bez zarzutu. Szedł jak burza. Pawlacza w przedpokoju nie przepuścił. Podstawił taboret i wyciągnął stamtąd brezentową zieloną płachtę, której świętej pamięci mąż używał do okrywania syrenki, parkującej na podwórzu. Wsunął rękę głębiej i znalazł pompkę do roweru, zapasową dętkę. Pompka popsuta, dętka sparciała, kruszyła się w palcach. Stała za nim i patrzyła na rosnący stos wyrzuconych rzeczy. Zasapał się, musiał chwilę odpocząć. Popił kompotu z suszonych śliwek. Specjalnie dla niego przygotowała. Bardzo lubił świąteczny kompot. Pawlacz został przepatrzony. Ale nie koniec na tym. Wtargnął do pokoiku, w którym sypiał jako chłopiec. Zatrzymał czujny wzrok na kolorowych obrazkach umieszczonych nad dziecięcym biureczkiem. Domek w górach przywalony śniegiem. Wawelski smok otwiera paszczę zębatą i zieje ogniem. Ułan w wysokim czaku z szablą w dłoni odzyskany z albumu wojska polskiego z dawnych czasów. – Bardzo ładnie rysowałeś... – zaczęła nieśmiało. Machnął niechętnie ręką i obrazki pozostały na ścianie. Wysunął karton ukryty pod łóżeczkiem. Były w nim jego zabawki. Wykładał zawiniątka w szarym papierze obwiązane sznurkiem. Przeglądał z pogardliwym rozbawieniem. Proca na rozwidlonym patyku. Zośka, czyli pęczek kolorowej wełny na ołowianym krążku. Scyzoryk o dwóch ostrzach, oprawka z kościanej masy, popękana i obtłuczona, większe ostrze złamane. Monety w metalowej puszce po tureckiej herbacie; drobniaki przywoził mu ojciec z delegacji służbowych do NRD, Czechosłowacji i innych demoludów. Bryłki bursztynu z Krynicy Morskiej. – Rupiecie – orzekł. Wyniósł karton do przedpokoju. Matka zauważyła, że coś po drodze schował do kieszeni. Chyba scyzoryk ze złamanym ostrzem. Przeszedł jeszcze raz po mieszkaniu i dokonał powtórnego oglądu. Na etażerce przy jej tapczanie spostrzegł stos numerów „Przyjaciółki”, tygodnika, który niegdyś prenumerowała przez lata. – Niedługo w proch się rozsypią! Wpakował do foliowego worka. Pełnych worków było już cztery. Upychał kolanem. Brał po dwa i schodził po schodach z czwartego piętra. Winda akurat popsuta. Matce w tym czasie udało się schować maszynkę do nabijania gilz tytoniem. Nie zauważył tego staroświeckiego przyrządu umieszczonego na telewizorze. Świętej pamięci mąż używał tej maszynki do porannego przygotowania sobie kilkunastu papierosów. Taki rytuał po śniadaniu w pierwszych latach małżeństwa. Później zarzucił papierosy z munsztukiem ręcznie napychane tytoniem i kupował gotowe w paczkach. A przed przylotem syna z Niemiec oddała na przechowanie pani Steni, sąsiadce, obrazek w złoconych ramach przedstawiający łabędzia i rusałkę wynurzającą się z wody w księżycową noc. Dostała obrazek od męża w pierwszym roku małżeństwa. Syna jeszcze nie było na świecie. Zakupiony został na odpuście w święto patrona parafii. Syn już poprzednim razem krzywił się na jego widok. Kicz. Jak powiedział. Nic nie odpowiedziała. Nie chciała go rozgniewać. Wybuchowy charakter odziedziczył po ojcu. Syn wrócił zdyszany z podwórza. Rozejrzał się. – Pojaśniało – powiedział z zadowoleniem. Jedynak, dobre dziecko. Dba o matkę. Kupił jej mikrofalówkę, której nie używa. Zmywarkę. Odkurzacz. Jednak prawdę mówiąc, przed każdym jego przyjazdem odczuwa oprócz radości znaczny niepokój. Co znów znajdzie do wyrzucenia? Bo poprzednim razem z odbiornikiem radiowym Aga przesadził. Stoi sobie to radio w dużym pokoju na półce meblościanki, przykryte serwetą z frędzlami. Popsute, nie gra. Dawniej świętej pamięci mąż co wieczór obracał gałkę; przesuwała się strzałka, rozlegał się charkot i przez ów hałas przedzierały się głosy w obcych językach. Wreszcie dawała się słyszeć polska mowa. Mąż wyłapywał audycje z zagranicy, których słuchanie było surowo zakazane. Nie zgodziła się na usunięcie zabytkowego radioodbiornika. – Ma stać tam, gdzie stało! – powiedziała podniesionym głosem. Syn popatrzył na matkę ze zdziwieniem. Aga pozostała na swoim miejscu. Zmierzchało, kiedy skończyły się przedświąteczne porządki. Zasiedli do kolacji. Przygotowała śledziki w oleju z cebulką, grzybową i pierożki z kapustą. Postu należy przestrzegać. Smakowało synowi, brał dokładki. Opowiadał o dzieciakach, Małgosi i Hubciu. Zdrowo się chowają. Czynił matce wyrzuty, że nie chce odwiedzać wnucząt. Zapraszał gorąco. – Zobaczy mama jak wygląda nasz nowy dom. Sami zaprojektowaliśmy wystrój wnętrza. Jasno i przestronnie. Klarowny funkcjonalizm. Żadnych niepotrzebnych gratów – popatrzył na nią z lekkim uśmieszkiem. – Kuchnia wygląda jak laboratorium. Każde urządzenie niezbędne i pod ręką. Wyrażała uprzejme zainteresowanie. Pomyślała sobie, że przesadnego zamiłowania do porządku nauczył się od Niemców. Jak to powiedział świętej pamięci mąż? Ordnung – mówił, kiedy sobie popił i pokazywał wytatuowany numer na przedramieniu. Zabrali go w ulicznej łapance w 1943 roku i do końca wojny siedział w obozie koncentracyjnym. – Zaznałem tego ordnungu, psia ich mać! – budziły się w nim ponure wspomnienia. Synowi zagrała w kieszeni komórka. Otworzył wieczko płaskiego pudełeczka, przycisnął odpowiedni klawisz i zaszwargotał po niemiecku. Pewnie rozmawiał ze swoją Hildzią. Skończył i zapytał: – A gdzie mama trzyma swoją, może pouczymy się trochę jak należy korzystać z telefonu komórkowego? Masz ci los, tylko tego brakowało. Tak to bywa. Syn jest nowoczesny. Matka staroświecka. Źródło:
kochałem się z własną matką